Rok marketingu
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że zdrowy rozsądek i pragmatyzm jest jedną z ostatnich rzeczy, jakimi kierują się ludzie przy podejmowaniu decyzji. Kasta programistów skrzętnie ukrywa przed resztą świata kompromitująca prawdę, że ich to również dotyczy. W to, że tworzenie oprogramowania to wyłącznie chłodny, niepodlegający modzie świat tajemniczych runów, wierzą powszechnie tylko laicy. Rzemieślnicy kodu i ich szefowie prześcigają się natomiast w wymyślaniu racjonalnych podstaw dla swoich decyzji. Wachlarz argumentów rozciąga się od technik tak prymitywnych, jak przekonywanie o wzroście produktywności dzięki wdrożeniu nowego narzędzia, aż po argumenty w swojej ostateczności ocierające się o eschatologię, w rodzaju “ta technologia najlepiej spełnia standardy enterprise”.
Sympatia, jaką programiści darzą technologie, może zależeć od mody i skuteczności marektingu tak samo, jak popularność jeansów czy płatków śniadaniowych.
Niedawno miniony rok pokazał w modelowy sposób, jak sprawny marketing może pomóc w wypromowaniu nowego trendu.
Zaczeło się od ajaksa. Kiedy w lutym ubiegłego roku szef niewielkiego studia Adaptive Path, Jesse James Garret, opublikował krótki artykuł Ajax: A New Approach to Webapplications, pewnie sam nie przypuszczał, że uda mu się stworzyć nowy, całkiem pojemny rynek. Tak, rynek. Po wpisaniu słowa “ajax” w wyszukiwarce serwisu pośrednictwa pracy monster.com można znaleźć ponad 300 ofert. Dziś już nawet Google ledwo pamięta, że niegdyś to słowo kojarzyło się z klubem piłkarskim bądź płynem do zmywania podłóg. Głosy ludzi takich jak Ian Hickson, by nie tworzyć nowych nazw na określenie rzeczy istniejących od lat, zginęły w szumie blogosfery. Liczba książek, artykułów i konferencji na temat ajaksa rośnie z każdym dniem, zaś firma Garreta należy do awangardy nowego trendu.
O tym, jak wiele znaczy chwytliwa nazwa, świadczy sukces kolejnego hasła, które zdominowało ubiegły rok. Mowa oczywiście o Web 2.0. Na dobrą sprawę chyba mało kto wie, co to tak naprawdę jest, co w niczym nie zmienia faktu, że wszyscy o tym piszą. Nie wykluczając autora niniejszej strony.
Jako osoba na co dzień pracująca z kodem, dość szybko pozbyłem się oporów wobec stosowania słówka “ajax”. Z czysto praktycznych względów: zamiast mówić o “technice komunikacji z serwerem bez przeładowywania całej strony”, w rozmowie wystarczy powiedzieć “ajax” i obie strony już wiedzą, o co chodzi. W wypadku “web 2.0” sytuacja jest nieco bardziej skomplikowana. Znaczenie tego terminu jest na tyle pokrętne, że nie służy, inaczej niż “ajax”, poprawie komunikatywności rozmów między programistami. Ten fakt rodzi podejrzenie, że tym razem adresatem jest ktoś zupełnie inny. Kto?
Jedno z najgłośniejszych wydarzeń poprzedniego roku, konferencja Web 2.0, była adresowana nie do szeregowych klepaczy kodu, ale ich szefów. Świadczy o tym zarówno treść wystąpień, jak i wpisowe w wysokości blisko 2800 dolarów. Sugerowanie za pomocą nazwy rewolucji w sieci może całkiem skutecznie ściągać nowych inwestorów i klientów. Najwyraźniej wyczuł to prezes Suna, który niezrażony kłopotami firmy z interpunkcją sprzed kilku lat, ponownie postanowił postawić kropkę w krytycznym punkcie. Jak się skończy obecne zamieszanie? Czy faktycznie zapoczątkuje jakąś istotną zmianę, czy też za parę lat będziemy wspominać je podobnie jak eksplozję dotcomów? Sam jestem ciekaw.
Przegląd ubiegłorocznych hitów marketingowych nie może zakończyć się bez wzmianki o najsłynniejszym obecnie Duńczyku i jego dziele. Mowa oczywiście o Davidzie Heinemerze Hanssonie i jego dziele, czyli platformie Ruby on Rails. Pamiętam, jak w marcu bądź kwietniu rozmawiałem ze starymi wyjadaczami, by zorientować się, w naukę jakiego języka warto zainwestować swój czas. Na wzmiankę o Rubym jeden z nich odpowiedział, że pisząc w tym języku, na pewno znajdę na całym świecie kolegów, z którymi będę mógł podyskutować. Przy odrobinie szczęścia nawet dziesięciu.
Dziś o Railsach słyszał chyba każdy, kto choć trochę interesuje się tworzeniem aplikacji sieciowych. Na blogach programistów Javy toczą się święte wojny, a ci, którzy czuli się sfrustrowani, używając jej w zastosowaniach WWW, spoglądają z nadzieją na dzieło chłopaka z Kopenhagi.
Właśnie, Java. Na początku myślałem, że Ruby i RoR będą zagrożeniem przede wszystkim dla PHP, które obecnie niepodzielnie króluje na setkach tysięcy serwerów. W końcu to kolejny język skryptowy, bez zaplecza wielkiej korporacji, a więc bez większych szans w bezwględnej dżungli, której na imię “enterprise”. Tymczasem niczym nie zrażony David w najlepsze promuje Railsy jako alternatywę dla Java Server Pages, serwletów, Hibernate’a, Webworka, Strutsa, Springa, Enterprise Java Beans, Tapestry, Wicketa, Cocoona i kilkudziesięciu innych cudów sunowskiej myśli technicznej.
Czy Hanssonowi uda się zatrząść tym światem? Prywatnie wątpię, że wielkie firmy w ciągu najbliższych kilku lat nagle zwrócą uwagę na tak “niepoważne” narzędzie. PHP, które zaczęło zyskiwać popularność po wydaniu wersji trzeciej w 1997 roku, spotkało się z zauważalnym zainteresowaniem rynku korporacyjnego dopiero około dwóch temu. Z drugiej strony trzeba przyznać, że David już odniósł spore zwycięstwo. Obserwując The Server Side, stronę przeznaczoną głównie dla programistów spod znaku Javy, widać wyraźnie, że prostota użytkownia Railsów wpłynęła na twórców narzędzi J2EE. Co chwila można przeczytać o kolejnym projekcie inspirowanym filozofią RoR. Trudno jest mi wyobrazić sobie, żeby faktycznie udało im się osiągnąć to, co jest możliwe dzięki dynamice i elastyczności Ruby’ego, tym niemniej ruch jest wart odnotowania.
Przyglądając się tym wirtualnym trendom widać, że ich główną siłą napędową są blogi. Nie jestem pewien, czy dobrze rokuje to ich trwałości, ale nie da się też zaprzeczyć, że trudno dziś znaleźć lepszy sposób wpływania na tysiące programistów. Nawet Jonathan Schwartz, wspomniany tu szef Suna, swoje poglądy prezentuje właśnie na blogu. Umiejętnie podsycając atmosferę blogosferę, można sprzedać swoje pomysły, technologię czy serwis internetowy milionom ludzi, nie wydając przy tym ani centa.
Marketing 2.0?
Robert Drózd
bardzo celne uwagi – marketing wpływa na technologie programowania bardziej niż kiedykolwiek :-)
co do porównania RoR i PHP – pamietajmy, że ten pierwszy startuje ze znacznie większymi aspiracjami. PHP miało być tylko “zestawem paru skryptów na stronę domową”, musiało trochę potrwać, zanim zaczęto w nim dostrzegać coś więcej.
Riddle
Święte słowa. Zadziwiające jak bardzo potrfi się lansować news / produkt / usługa w blogosferze. Wszyscy linkują, bo myślą że da im to popularność jak napiszą o tym pierwsi / jedni z pierwszych. Google pracuje, PR wzrasta a reklama jest niewyobrażalna. W sumie mnie to przeraża, bo już widać że do środowiska blogów wpełzają marketerzy. :/
Marcin
Ani to pierwszy, ani ostatni rok marketingu, stopniowo zmienia się
tylko jego charakter i pojawia się w coraz większej liczbie miejsc. W
ciągu ostatnich kilku lat przeszliśmy przez marketing zakaźny
(wirusowy? brakuje mi polskiego słowa), marketing tani, marketing
darmowy, aż dotarliśmy do marketingu przypadkiem. Ot, ktoś odkrywa
właściwe słowo albo sformułowanie, które spodoba się odpowiednio dużej
grupie ludzi i dzięki błyskawicznej komunikacji w ciągu kilkunastu
godzin obiegnie świat. Marketing 2.0 — marketing niechcący.
Przypadek AJAX jest świetną ilustracją tego, jak ważne są słowa.
XMLHttpRequest/IFRAME istniały i były całkiem sensownie wspierane już
od dłuższego czasu, ale nawet pojawienie się google suggest i google
maps — pierwszych tak szeroko znanych aplikacji korzystających z tego
mechanizmu — nie wzbudziło takiego szumu jak pojawienie się nazwy
AJAX. Brakowało właśnie nazwy pozwalającej na płynne rozmowy i
krótkie teksty.
Java jest o tyle ciekawym przypadkiem, że był to chyba pierwszy język
wepchnięty do firm głównie przy pomocy dużej, świadomej i drogiej
kampanii marketingowej. Utratę rynku na rzecz innego języka, tym
razem wspieranego przez marketing praktycznie bezpłatny, można
potraktować jak sprawiedliwość dziejową :)
Szafranek
Oczywiście masz rację: to nie był ani pierwszy, ani ostatni rok marketingu. Trudno jednak zgodzić się z tym, że to, co mogliśmy oglądać ostatnio, było przypadkowe i stało się niechcący”. Co najwyżej ma wyglądać na takie wyglądać.
Już po skończeniu tego wpisu wstukałem w Google marketing 2.0. Z głębokim żalem stwierdziłem, że nie nie ja pierwszy wpadłem na tę nazwę ;). Ale ciekawsze jest, że znalazłem np. artykuł o metodach używanych przez 37signals. Ci ludzie dobrze wiedzą, co robią. Może nie nazwałbym tego spiskiem :), ale na pewno nie jest to przypadkowe działanie. A o takim stosunku zysków do nakładów na marketing giganci w rodzaju Suna mogą sobie tylko pomarzyć.
Bellois
Bardzo sluszne wnioski. Blogi to narzedzia marketingowe nowej generacji, ktore otwieraja przed firmami zupelnie nowe mozliwosci. Teraz dopieo zaczynaja sie ten trendy zarysowywac, ale Ci ktorzy najszybciej wpadna na pomysly dobrego wykorzystania blogow, jak zwykle wyprzedza konkurencje.
Zupa
AFAIR pierwszy raz o marketingowym/komercyjnym wykorzystaniu czytalem 3 lata temu, i juz byly to artykuły opisujące udane projekty. Zatem nie ma sie tutaj czym podniecac… swoja droga zycie bez marketingu bylo by dużo prostsze, jesli mi nie wierzycie sprobujcie wybrac krate graficzna na podstawie jej nazwy ;-) (kiedys Ati mialo tylko 3 karty w ofercie, kazda karta miala swoj numer, im wiekszy tym lepsza karta. proste i przejrzyste, a teraz…. ehh)
Paweł Tkaczyk
Marketing wszędzie ma zastosowanie, ale nie rozumiem stwierdzenia — które przeczytałem w jednym z komentarzy — “do blogosfery wpełzają marketerzy”. Czyżby blogosfera była miejscem, do którego marketerzy nie mają wstępu?