Rozprawmy się z funkcjonalnością
Mam za sobą dwa najbardziej intensywnie przeżyte miesiące w swoim życiu. Rozpaczliwe, mniej lub bardziej skuteczne próby pogodzenia studiów z pracą zaowocowały tym, że na czytanie, nie wspominając już o pisaniu, o tym, co lubię najbardziej, nie znalazłem już czasu.
Dlatego dopiero wczoraj miałem okazję przeczytać artykuł, który zdążył już narobić w sieci nieco szumu. Chodzi o The End of Usability Culture, tekst opublikowany niedawno na Digital Web. Chwytliwy tytuł to połowa sukcesu, więc nietrudno przewidzieć, że odzew był żywy.
Dirk Knemeyer twierdzi, że prymat funkcjonalności i użyteczności w projektowaniu sieciowym musi dobiec końca. Według niego poglądy akademików pokroju Jacoba Nielsena kompletnie zdominowały branżę i zagłuszyły innowacyjność, więc muszą zniknąć. I znikną.
W pierwszej chwili się obraziłem, ale chyba jednak niesłusznie. Funkcjonalność znalazła swoje miejsce i naprawdę widać, że w sieci JEST lepiej. Moje wątpliwości wynikały z tego, że kwestie standardów internetowych, dostępności dla niepełnosprawnych czy wygodnych w obsłudze formularzy nadal często są gdzieś na dalszym planie. Ba, są nawet opiniotwórczy zawodowcy, którzy uważają, że uwzględnianie przeglądarek innych niż IE to debilizm. Na szczęście napotkanie strony, która nie działa pod Firefoksem to rzadkość, podobnie jak do przeszłości zaczynają należeć 2-megowe intra we Flashu na stronach korporacyjnych, animowane gify albo różnego rodzaju produkcje inspirowane poziomem artystycznym kultowego web_4_all.
Co prawda jeszcze parę dni temu miałem inny pogląd, ale chyba… jest dobrze. Sieć się profesjonalizuje, projektanci z każdym rokiem nabierają wiedzy, doświadczenia. I rutyny.
Strony są coraz wygodniejsze, ładniejsze, ale też, i to właśnie jest główna myśl artykułu Knemeyera, coraz bardziej do siebie podobne. Osobiście polemizowałbym z poglądem, czy faktycznie (zwłaszcza w Polsce) projektanci polegają na wynikach badań i testach na użytkownikach, ale nie da się ukryć, ze komercyjne strony upodabniają się do jednego wzorca. Dobrego, funkcjonalnego, ale jednego. Nawet jeśli dziś jest, moim zdaniem, jeszcze za wcześnie by mówić o stagnacji i upadku “kultury użyteczności”, to jednak wkrótce narzekanie na brak innowacyjności w sieci może być bardziej uzasadnione.
Co więc będzie później? Zapraszam do oryginalnego artykułu oraz postscriptum, które wydaje mi się nawet ciekawsze.
bazyli
Moim zdaniem artykuł można streścić: “Usability jest ważne, ale trzeba pamiętać o tym, że ma też być ładnie”. Tytuł artykułu (“The End of Usability Culture”) jest mylący, bo treść w sumie zakłada rozwinięcie kultury usability o “to coś” związane ze sztuką, pomysłem itd. Tak naprawdę “estetyczny wygląd”, czy “wygląd, który budzi sympatię” też można podciągnąć pod usability, bo niektóre badania pokazują, że ludzie używając rzeczy/programów, które im się podobają wizualnie robią mniej błędów i używają ich sprawnie niż analogicznych urządzeń, tyle że brzydszych.
MiMaS
I to jest IMHO całkiem jasne i było stosunkowo proste do przewidzenia.. Zobacz np. jak wyglądają gazety (takie drukowane) – czyż nie są równie identyczne?
bazyli
Właśnie, są identyczne w tym zakresie, który narzuca rzeczywistość. Tzn. można zdecydować, że będzie się pisać od prawej do lewej, albo szarą czcionką na białym tle, co na pewno wyróżni daną gazetę spośród konkurencji, ale nie pomoże w jej czytać. Pewne warunki muszą spełnione, aby strona/gazeta/cokolwiek było czytelne i tyle. I dopiero zakresie tych warunków można bawić się we wbudowywanie pięknych, “uciekawiających” akcentów.
MiMaS
Otóż to. Te “pewne warunki” określane są przez aktualny stan wiedzy na temat użyteczności/dostępności publikacji (mniejsza o medium).
Gwoli ścisłości trzebaby jednak dodać, że ważne są też uwarunkowania narzucane przez środowisko i/lub odbiorców danej publikacji. I tak “czytelność” gazety codziennej oznacza zupełnie coś innego niż “czytelność” zina. Np. ja osobiście nie zaglądnąłbym do Garażu, gdyby wyglądał jak Wyborcza.
Podobnie jest, i mam nadzieję będzie, ze stronami WWW.
Szafranek
Porównanie do gazet jest kuszące, ale moim zdaniem — zbyt uproszczone. Sieć daje znacznie większe możliwości eksperymentu ze względu na ogromną różnicę technologiczną. Użytkownicy w sieci są też bardziej przyzwyczajeni do nowatorstwa. Oczywiście, nie ma co popadać w skrajność — widziałem jak początkujący czują się czasem zagubieni na “eksperymentalnych” stronach, ale jednak WWW ciągle jeszcze się krystalizuje i można pozwolić sobie na rzeczy, które gdzie indziej byłyby uznane za zbrodnię.
Myśl artykułu jest taka: medium jest nowe, ma jeszcze mnóstwo potencjalnych, nie odkrytych możliwości, a tymczasem widać popadanie w skrajność i ślepe, zawsze i wszędzie podążanie za wytycznymi, wg których linki powinny być niebieskie, menu na górze oparte o metaforę zakładek, a nagłówki czerwone.
Na takie strony też jest miejsce, ale gdzieś ginie miejsce na eksperymenty, ew. nowatorstwo ogranicza się tylko do stron niekomercyjnych. Jako pozytywny przykład w artykule podano nie 5-megową krzykliwą prezentację we Flashu, ale “zwykłą” stronę, która jednak łamie schematy. I dzięki temu — przyciąga klientów.
Tytuł artykułu miał przyciągnąć uwagę i autor w gruncie rzeczy wcale nie przeczy, że strony mają być funkcjonalne. Ale to nie znaczy, że ślepo trzeba się trzymać zasad Nielsena.
Ja prywatnie uważam, że trzeba go koniecznie znać, ale głównie po to, żeby móc krytycznie patrzeć na niektóre jego wymysły (i, oczywiście, unikać podstawowych błędów).