Blog

Tabloidyzacja

Łukasz zwrócił niedawno uwagę na pewne zjawisko. W skrócie chodzi o wysyp pseudoekspertów w każdej dziedzinie. Przy tym ilość i zaangażowanie głosów “ekspertów” są tym większe, im, cytuję, bardziej pierdołowata kwestia. Do tego dochodzi jeszcze schodzenie do nisz ludzi piszących konkretnie i omijających szerokim łukiem tematy doprowadzające do gorączki większość społeczeństwa. Przy okazji gratulacje dla MiMaSa, którego blog przy okazji tej dyskusji wyrósł na ostoję rzetelności i wysokiego poziomu.

Co prawda nie mogłem sobie pozwolić jak Łukasz na dwa dni poszukiwań stosownej nazwy, ale do opisania zjawiska najlepiej pasuje mi ostatnio modne słowo “tabloidyzacja”. Tabloidy serwują swój produkt szybko, kalorycznie i na ostro. Niekoniecznie zdrowo, ale kogo to obchodzi.

Tak jak chcieliśmy, blogi stają się prasą XXI wieku i tak jak prasa walczą o czytelnika. Nie ma się co dziwić, że dużo łatwiej o wpisy na tematy gwarantujące duży odzew. A jak wiedzą wszyscy mający styczność z internetowymi dyskusjami dłużej niż miesiąc, im głupszy temat, tym łatwiej o reakcję. Zresztą na blogach szukamy bardziej rozrywki niż głębokich analiz. Rzadko udaje się trafić na taki blog, który zdoła zmusić czytelnika do myślenia na dłużej niż pięć minut, a przy tym będzie na tyle sprawnie napisany, by tegoż czytelnika wcześniej nie zanudzić.

Po przeczytaniu raportu w ostatniej Polityce można odnieść wrażenie, że w sieci jesteśmy skazani na tabloidy jeszcze bardziej niż w wypadku prasy. Odkąd zacząłem korzystać z sieci pięć lat temu, czytam więcej niż wcześniej, ale są na ogół artykuły, notki na blogach, posty na forach i inne krótke teksty. Spędzenie paru godzin bez przerwy z książką, kiedyś normalne, teraz jest luksusem. W sieci czyta się szybko, nieliniowo, mając permanentnie rozproszoną uwagę. Żeby było zabawniej, spece od funkcjonalności czy zasady dostępności wręcz zachęcają do pisania z myślą o czytelniku, który jest w porównaniu z tym “analogowym”… khem… mało rozgarnięty.

Zabrzmiało to w sumie dość smutno, ale to po prostu cena dostępu do ogromnych ilości mniej lub bardziej potrzebnych informacji. Nie ma się na co zżymać: jeśli chcemy jednocześnie być ekspertami od gwiazd w rodzaju Pomarańczy czy innej Katody (jeśli coś pomyliłem, to z góry przepraszam – od prawie dwóch lat nie oglądam telewizji), polityki, informatyki, ekonomii, japońskiego anime i literatury iberoamerykańskiej, to siłą rzeczy musimy poprzestawać na płytkich opiniach i skupianiu się na bzdurach, bo tu akurat można się wykazać i bez przeczytania 100 książek. Albo choćby i jednej.

W przeciwieństwie do Łukasza nie uważam, żeby to było typowo polskie zjawisko. To raczej signum temporis.

Tym bardziej szanuję tych blogowców, którzy konsekwentnie trzymają się swojej działki i piszą o tym, na czym się naprawdę znają. Biust wspomnianej wcześniej Katody jest prawdopodobnie bardziej wdzięcznym tematem niż wtyczki do Eclipsa. Na dodatek wielu czytelników, takich jak ja czy Mariusz, odstrasza od komentowania takich tekstów bariera wejścia. Co nie znaczy, że nie czytam TarPitu z zainteresowaniem — i na pewno jest ono większe niż to towarzyszące lekturze instrukcji obsługi :). Swoją drogą ciekawe, że jeszcze rok temu, kiedy byłem wolnym od trosk i doświadczenia studentem, czułem się pewniej podczas pisania niż teraz, kiedy zdążyłem już pracować dla trzech kompletnie różnych klientów i nauczyć się pewnie więcej, niż przez poprzednich parę lat. Cóż, życie uczy pokory.

Oczywiście na monotematyczne, solidne pod względem merytorycznym blogi też jest miejsce. Mam tylko coraz większe wątpliwości, czy jest go wystarczająco dużo w Polsce, w każdym razie dla blogów technicznych takich jak TarPit.

Oby.

Michale: pisz dalej!

Comments

  1. o rany :-|

  2. Wybacz, mam nadzieję, że nie przekadziłem :).

Comments are now closed